Galeria BWA zaprasza na wernisaż 19.06.08 o godzinie 18.00

Wystawa będzie czynna do 06.07.08 

 

Poziomy obecności.
Instalacja fotograficzna Ewy Jędrzejowskiej.

 


 

Protezą nazywamy sztuczne uzupełnienie braku. Pomocną w przywróceniu np. dawnej funkcjonalności organizmu po usunięciu jakiejś jego części. Kiedy czegoś już nie ma, zastępuje się owo nieistniejące jak najlepszą namiastką, i to tak aby, w sytuacji idealnej, nie doświadczyć niepełności. Można założyć, że zwyczajny człowiek, obdarzony błogosławieństwem zdrowia rzadko potrzebuje protez. Ot jakieś okulary do czytania. To nie prawda. Jest bowiem coś, co tracimy ciągle i mniej, lub bardziej świadomie staramy się, z rozpaczliwą determinacją uzupełnić to utracone. Przeszłość. A z nią obecność tego, co minęło. Zadałam sobie pytanie, czy możliwym jest oprotezowanie przeszłość, uobecnienie jej, jeśli nie doskonale, to choć częściowo?
Próbą odpowiedzi jest prezentowana w Małej Sali zielonogórskiego BWA instalacja fotograficzna, zatytułowana Poziomy Obecności. Nieprzypadkowo wybrałam fotografię. Właściwie od momentu wynalezienia funkcjonuje ona jako narzędzie manifestacji przeszłości. Obraz na materiale światłoczułym powstaje dzięki rejestracji odbitego od przedmiotu światła, tworzy się więc niejako samoistnie; medium jest tu sama rzeczywistość, którą zdjęcie cytuje. Każda fotografia poprzez foto(ny), które ją stworzyły, łączy się ze swoim odniesieniem. Roland Barthes pisał: „W przeciwieństwie do (innych) imitacji, w wypadku Fotografii nigdy nie mogę zanegować faktu, że ta rzecz tam była. Jest podwójnie wspólna płaszczyzna: realność i przeszłość.” Zdjęcie zawsze funkcjonuje w dwóch fazach czasu: reprezentuje przeszłość w teraźniejszości. Zapewne ułomna to reprezentacja, realizuje się bowiem jedynie w formie obrazu, ale obraz fotograficzny wyróżnia się spośród wszelkich innych sposobów obrazowania. Nie zdjęcie widzimy a przedmiot „zdjęty” przez aparat. Funkcjonuje ono jak okno, przez które wyglądamy, nie koncentrując oka na szybie. Brak pośrednika trzymającego pędzel czy rylec, bezprecedensowa bezpośredniość rejestracji informacji świetlnej o przedmiocie sprawia, że aparat nie opowiada o tym co widział a „przenosi dosłownie”. To zwykle nam wystarcza, żeby zdjęcie występowało jako reprezentant.
Świadoma z jednej strony ułomności ekwiwalentu fotograficznego, z drugiej jego specyficznego statusu, prezentuję trzy poziomy istnienia posługując się fotografią. Na wprost wejścia sytuuję najbardziej oczywisty i rozpoznawalny obraz – duże, czarno-białe portretowe zdjęcie, umieszczone za szybą i oprawione w ramy. To mój własny portret, w świadomie sztywnej pozie, codziennym ubraniu, o nieco sztucznej mimice twarzy. Jego forma stanowi dalekie echo dawnych dagerotypów. Sugeruje wycinkowość, otorbienie pewnego momentu istnienia, które zostało jedynie przeniesione do teraz. Zmagazynowane przez emulsję światłoczułą. To końcowy wytwór procesu fotograficznego – obecność poprzez zdjęcie – jednocześnie najczęstsza proteza przeszłości, którą stosujemy w życiu.
Po prawej stronie podświetlony negatyw formatu 6x9. Zanikający już sposób utrwalania obrazów. Samo medium nawiązuje zatem do przemijania, niepełności istnienia w czasie. Obraz na negatywie również nie jest pełny. Pośredniczy w procesie fotograficznym – aby otrzymać czytelny i oczywisty pozytyw potrzebuje powiększalnika. Jest mostem pomiędzy aktem fotografowania a gotowym zdjęciem. Lecz oferuje nam możliwość zaistnienia multiplikacji. Kolejnych i kolejnych protez obecności, które możemy rozsyłać w świat, jako własne, niepełne ekwiwalenty.
Wreszcie ostatni obiekt. Dużego formatu pleksi pokryta zaświetloną emulsją światłoczułą. Odcisnęłam na niej swoje ciało, umazane wywoływaczem. To znak indeksowy w czystej postaci – efekt kontaktu materii z materią. Jest związany i to fizycznie związany z tym, czego jest znakiem. Jednocześnie w moim zamierzeniu reprezentuje to, co ulatuje najszybciej, gdyż jest próbą zapisu dotyku. Próbą skazaną z góry na niepowodzenie, ponieważ nie utrwaliłam tego obrazu. Nie wypłukałam go nawet. Będzie zatem zmieniał się pod wpływem światła podczas trwania ekspozycji, zanikał na tle coraz bardziej ciemniejącej emulsji. Podobnie zanika obecność gestu, dotyku, zapachu – cielesności, która nie jest obrazem, a jak pisał Proust materią i istotą rzeczy.
Podczas wernisażu, właściwie jedynie podczas niego, zachodzi doskonała korelacja pomiędzy różnymi poziomami obecności. Pojawia się czwarty obiekt. Stoję na środku sali. Zdjęcie jako obraz rzeczy, negatyw, jako pośrednik i potencjał pomnożenia, indeks jako efekt dotyku i wreszcie rzecz sama – żywa, bezpośrednia obecność. Znaki i ich desygnat istnieją w tej samej czasoprzestrzeni odwołując się do siebie nawzajem. To piękna chwila połączenia, będąca jednocześnie próbą jednoczesnego zaistnienia dwóch poziomów czasu. Tylko chwila.
Nie mamy bowiem możliwości zatrzymania zmieniającej się w czasie obecności. Przemijanie to stały ruch, z niebytu przez obecność w nie-bycie. Jednostronny ruch od doświadczenia potencjalnego, przez niezwykle ulotne, a przecież będące jedynym momentem styku pomiędzy jednostką a resztą świata, jedynym dostarczycielem wrażeń – doświadczanie, do nieistnienia de facto. Poruszamy się. Życie jest ciągiem zmian w czasoprzestrzeni, nawet jeśli uznamy ją jedynie, jak chciał Kant, za własne pierwsze uporządkowanie świata. Obecność w połączeniu z chwilą magazynujemy jedynie poprzez protezy.