ZAGORZAŁY VOYEURYSTA (Rozmowa z Łukaszem Korolkiewiczem)
- Stany psychiczne są prawdziwymi "bohaterami" mojego malarstwa - to pana słowa. Co sprowokowało pana do do namalowania własnych aktów?
Myślę, że przed lustrem, czy obiektywem, siłą rzeczy stajemy się aktorami. Artysta jest sam dla siebie najlepszym modelem, zawsze pod ręką. Zwłaszcza, gdy pragnie wykreować perwersyjną sytuację - trudno o znalezienie odpowiedniego, w pełni dyspozycyjnego modela.

- Czyli powód prozaiczny...
I tak, i nie. Nigdy nie udzielam jednoznacznych odpowiedzi, bo ich nie ma. Interesuje mnie atmosfera niepokoju i zawieszenia, z pogranicza jawy i snu. Także dysonans estetyczny i niepewność znaczeń. Nie lubię patrzenia bezpośredniego - twarzą w twarz. To zresztą mój rodzaj filozofii obrazu: maska, spojrzenie przez brudną szybę, rzut oka kamery, wychylenie z okna, podpatrywanie, a potem długa analiza malarska takich sytuacji. Stawiam się w charakterze podglądacza.

- A nie ekshibicjonisty?
Sztuka ze swej natury jest ekshibicjonistyczna. Synonim słowa wystawa to właśnie ekshibicja. Obrazy zawsze w pewien sposób obnażają artystę i może to funkcjonować na wielu subtelnych poziomach. A jeśli idzie o brutalne przedstawianie ciała i nagości, wydaje mi się, że paradoksalnie w ramach neoawangardowych konwencji i mediów nie ma to tej siły wyrazu, co w tradycyjnych malarskich realizacjach.

- Nie maluje pan kobiet - ulubionego tematu wielu twórców. Nie lubi ich pan?
Niektóre lubię, ale bohaterowie moich obrazów to przede wszystkim mężczyźni, bo klimat tego malarstwa wymaga właśnie ich obecności. Inny cykl obrazów przedstawia dorastające dziewczynki, lekko perwersyjne, zamknięte w świecie swoich tajemniczych zabaw i rytuałów, niekiedy dwuznacznych. Ten typ emocji bardzo mnie inspirował. Najczęściej malowałem Paulinę, córkę przyjaciół. Była modelką bardzo oporną, nie lubiła pozować - musiałem ją podglądać, stosować różne wybiegi. Starcie z przeciwnościami było jednak stymulujące. Zresztą los ją pokarał. Została malarką...

- Niewinność dzieciństwa podkreśla ciemne zakamarki ludzkiej duszy?
Kiedyś z okna klatki schodowej zobaczyłem na tarasie, w dole bawiąca się dziewczynkę.
Czerwień jej sukienki wprowadziła w szary, kamienny spokój otoczenia dziwnie żywy i jakby nierealny akcent. Dorastająca dziewczynka jest tu, i w szeregu innych obrazów, szczególnym zjawiskiem - sekrety dzieciństwa, odgradzają ją jakby niewidzialną ścianą od świata dorosłych. Poza tym wprowadza ruch w statyczną, obskurną miejską scenerię. Przy pozowanych zdjęciach nie udało by się zachować tego typu ekspresji. Robiłem więc zdjęcia z ukrycia. Wiele moich krypto-modelek do dziś nie zdaje sobie sprawy, że zostały "wplątane" w moje malarstwo. Na obrazach zarejestrowane są czesto ułamki sekund, nagłe pojawienia się, epifanie. Zdjęcie notuje: światło, gest, szczegół niedostępny innym sposobem. Ale obraz jest już świadomie przeze mnie wykreowaną całością, złożoną z wielu różnych elementów. Musiałem go wcześniej przeczuć, musiał istnieć gdzieś we mnie. Wymagał jednak otwarcia się na rzeczywistość. To wcale nie jest proste...

- Patrząc na pana obrazy odnoszę wrażenie, że prowadzi pan z widzem pewną grę.Na pierwszy rzut oka obraz z łabędziem to prawdziwa idylla. A jednak cień kogoś na pomoście, kto dziewczynkę podgląda burzy ten nastrój...
Za idyllą kryje się niepokój; jeśli coś jest tak piękne, budzi irracjonalny lęk, że zaraz coś się może wydarzyć. Moje obrazy mimo ich pozornej czytelności są zagadkowe. Staram się drążyć nastroje i klimaty, poprzez które próbuję dotrzeć do powikłanych związków świata i psychiki, nieoczywistych relacji ginących we mgle codzienności. Myślę, że jest to sztuka dla ludzi, którzy coś widzieli i coś przeczytali. Z wieloma pracami łaczy się historia z czyjegoś życia, czasem jakaś przewrotna anegdota. Są też odwołania do ulubionych lektur, co nie znaczy, że je ilustruję wprost. Pewne sprawy odkładają się we mnie jak geologiczne warstwy, żeby zaowocować po długim czasie. Intryguje mnie realistyczna aura oswojonego na pozór świata, który, podobnie jak to bywa we śnie, nie daje się jednak do końca wyjaśnić. Wymaga złamania szyfru rzeczywistości.

- Która ciągle nas zaskakuje?
Często sami nie jesteśmy konsekwentni, postępujemy w sposób dla siebie zagadkowy. Jedna pochopna decyzja może zmienić całe życie. Artysta jest swego rodzaju wampirem, wysysa wszystko, co może być inspirujace.

- Czasem samo życie przynosi gotowe tematy. Pana "kwietne krzyże" - hołd złożony ofiarom stanu wojennego, wtedy pokazywane w nieoficjalnym obiegu, nadal poruszają..
W latach 70. mieszkałem w dzielnicy willowo-ogrodowej. W stanie wojennym przeprowadziłem się do centrum miasta. Zafrapowała mnie, obca mi dotąd, estetyka rzeczywistości z którą się zetknąłem. Odrapane mury, czynszówki studnie, ich zetknięcie z sacrum podwórkowych kapliczek, wiele z nich miało swoją historię z czasów powstania warszawskiego. Było to nowe wyzwanie artystyczne. Poza tym działały wówczas silne emocje, zaangażowałem się w ruch kultury niezależnej.

- Nigdy później nie wrócił pan do publicystyki?
Moje ówczesne obrazy też nie były publicystyką. Odczucie takiej, a nie innej sytuacji życiowej wymogło tego rodzaju tematy i wpłynęło na zmianę języka artystycznego.Malowałem wtedy "rzeczywistość bez przyszłości".

- Wierny sobie, niezależnie od panujących trendów, uprawia pan "niemodne" tradycyjne malarstwo. Czy to sie opłaca?
Od czasu do czsu sprzedaję obrazy, ale nie jestem ( i też nie chciałbym nim być) malarzem komercyjnym. Komercja - oddanie cząstki ducha diabłu wymaga zobowiązań. Ktoś mi kiedyś powiedział: jeśli kupują twoje zielone obrazy, to ręka sama ci do tej zieleni wędruje. Zresztą nikt nie ma recepty na komercyjność. Byli artyści, których bardzo lansowano i nic z tego nie wyszło.

- Ale media mogą wykreować artystę?
Media to potęga. Całe zastępy artystów tworzą "pod media". Skandal medialny jest dziś najlepszą dźwignią sukcesu. Trzeba też wspomnieć o roli kuratorów wielkich, międzynarodowych imprez artystycznych - oni teraz grają pierwsze skrzypce i sterują modami.

- Czy sądzi pan, że wejście do Uni Europejskiej zmieni na korzyść sytuację polskiej sztuki?
Zapewne wejście do Uni przybliży Europie naszą sztukę. Znajomy z Wiednia przysłał mi z tamtejszej prasy notę o mojej wystawie w Zachęcie. Potraktował to z lekką ironią: O już jesteśmy prawie w Europie! Ale mam nadzieję, że nasze wydarzenia artystyczne wejdą wkrótce w naturalny europejski obieg.

- Czy swoich studentów postrzega pan jako bohemę artystyczną?
Młode pokolenie jest bardzo pragmatyczne, skoncentrowane na pracy i dążeniu do sukcesu. Ja, w czasch młodości pół dnia malowałem, potem spotykałem się z przyjaciółmi, chodziłem na imprezy trwające do rana. Sam się dziwię, jak to było możliwe, że miałem czas na wszystko. Teraz zaszyłem się w pracowni. Jestem samotnikiem usiłującym tropić impulsy intelektualne, co wydaje się coraz trudniejsze...

(Rozmowę przeprowadziła Kama Zboralska)