Zapraszamy w piątek 9 listopada o godzinie 19:00 na otwarcie wystawy Sławka Pawszaka "Nowe prace".
Wystawa będzie czynna do 2.12.2012.

 


Bigos, obrazy i cykliści

Przypomnijmy, jak się sprawy mają:
Współcześni malarze nie malują obrazów. Zamiast tego używają malarskiego medium do robienia sztuki współczesnej. Ich „obrazy" to zaszyfrowane, niejednoznaczne, metaforyczne komunikaty. Opatrzone licznymi erudycyjnymi tropami sugerującymi drugie (trzecie i czwarte) dno. Na dobrą sprawę problematyka współczesnego malarstwa sprowadza się to do zagadnienia „jak wykonać estetyczny i unikatowy obiekt, który wygląda, jakby miał do przekazania głęboką treść".

Sławek idzie w druga stronę. Zamiast komunikatów robi RZECZY. Maluje obrazy, po prostu wykonuje przedmioty. Więc Sławek - co bardzo rzadkie we współczesnym, oficjalnym obiegu sztuki, nie oszukuje - ani siebie, ani widzów. Mówi: jest to co widać.

Zaznaczmy przy tym, że działalność Sławka nie ma (jak zapewne pomyśli każdy wytrawny art-geek) znaczenia symbolicznego. Nie chodzi o to, że Sławek pragnie nam coś przekazać poprzez fakt, że „po prostu maluje obrazy". Kiedy gotujemy bigos, nie chodzi o symboliczny wymiar faktu, że go zrobiliśmy. Chodzi o kapustę i kiełbasę.

Taką naiwną szczerością Sławek wystawia się oczywiście na strzał. Odbiera sobie możliwość "zaczarowania" swoich prac, bronienia ich artworldowo-dyskursywnym ględzeniem.

(Tych, których zaniepokoiło, że minęliśmy już połowę Tekstu-o-Sławku, a wciąż brak jakiegoś cytatu z polskiego hiphopu, uspokajam - cytat będzie, ale na końcu.)

Działalność Sławka wydaje się szczególnie ciekawa w kontekście nieuchronnie nadchodzących czasów Normal Culture. Żyjemy w ciekawym momencie. Przemiany kultury przyspieszają w tempie wykładniczym, stare hierarchie i modele kultury zostają przewrócone na lewa stronę i zwinięte w precel. Coraz więcej ludzi przestaje zwracać uwagę na wiekowe cokoły nakazujące traktować niektóre rzeczy (jak np. obrazy) na szczególnych zasadach. Na tej samej płaszczyźnie egzystują: smaczny bigos, fajny obraz i dobry rower.

Wybaczcie moją intelektualną wulgarność, ale nie mogę się powstrzymać: Czy jeździlibyście chujowym rowerem, nawet gdyby jego projektant umiał was przekonać, że to unikatowy, głęboko i konsekwentnie przemyślany produkt? Obstawiam, że nie. I ta sama zasada zaczyna obowiązywać w sztuce. Ludziom, którzy stają przed obrazem Sławka Pawszaka chciałbym - cytując Sokoła - powiedzieć: Witam was w rzeczywistości.

Tymek Borowski

 

Jako, że literalnie nie zgadzam się z przekazem tekstu Tymka Borowskiego, pozwolę sobie na zamieszczenie własnego, nieco sentymentalnego za co przepraszam.

„Słowa wszystko szmacą" - słowami o wystawie Sławka Pawszaka.

 Wycinałem te reprodukcje z każdego numeru „Przekroju", z bieżących, to jasne, po przeczytaniu, a jak dostałem kiedyś od ciotki dużo starych, to wtedy było używanie. Wklejałem je do zwykłego niebieskiego zeszytu, nie traktując jakoś specjalnie. Chronologicznie pomieszane, tu średniowiecze a zaraz jakiś może Gauguin albo Otto Dix. Nierówno wycinałem, bo z tym zawsze miałem kłopot i za dużo albo za mało kleju, więc jeden róg odpadający albo sklejone lekko kartki. Brzydki był ten zeszyt i reprodukcje w nim niepiękne, zawsze z lekką przewagą zieleni, bo choć dbali w tym piśmie o jakość, to taka była, jaka być mogła.
 Kandinsky, Tanguy, Tchórzewski, Gorky, Miró prawie na pewno tam byli, bo przecież nie widząc nigdy prawdziwych ich obrazów, pamiętam, jak bardzo wtedy dobrze  znałem ich zapach, krzywizny starych blejtramów, faktury. Tak mi się wydawało, że czuję i wiem, bo tak są nieprzeniknione, niewytłumaczalne, nieopisywalne. Widziałem je zawsze z tą lekką przewagą ciemnej zieleni i burawych ugrów. Dużo później, kiedy już mogłem zobaczyć je naprawdę, nie byłem przekonany, czy nie wolałem tamtych, czasem zupełnie innych niż te przechowywane w pamięci.
 Malarstwo Sławka Pawszaka jest nieprzedstawiające, choć, tak samo jak moich wtedy ulubionych, wklejanych do zeszytu, jest z rzeczywistości. Moje pierwsze spotkania z tymi obrazami natychmiast przywołały tamte reprodukcje, poczucie fizycznego spotkania z obrazem poprzez zapośredniczenie (pewnie dlatego tak silne, że nie było jeszcze wokół tak dużo przedstawień). Pawszak powiększa mikroświaty znalezione, drobny rozprysk farby, ślad niedostrzegalny bez uważnego przyjrzenia, niestartą resztkę zdarzenia. Powstają światy zderzających się, albo tylko towarzyszących sobie form, fotografie drobnego fragmentu roboczego stołu, malarsko uzupełnione i „upiększone". Autor nie udaje tu jednak kreatora z niebytu, bo wie przecież, cały czas dokładnie, jak wyglądało malarstwo, cytuje je świadomie, choć niekoniecznie wprost. Nieistniejące „pejzaże", „martwe natury" wymyślonych form, namalowanych z pełną umiejętnością malowania jako czynności doskonale rozumianej, przeczutej i nauczonej. Te obrazy mogą sprawiać fizyczną przyjemność w kontakcie, ale też mogą swoją obecnością burzyć pozorną pewność ich neutralności. Stoi bowiem za nimi ciągle stawiane pytanie o malowanie jako skomplikowany proces odnoszenia się do historii medium, jego możliwości i właściwości technicznych. Pojawia się też kwestia kuszącej możliwości całkowicie fenomenologicznego oglądu, które wydawałoby się, dają.
 „Słowa wszystko szmacą" mówi Konrad, bohater powieści Thomasa Bernharda „Kalkwerk". Autor, nacechowując swoją wystawę tak mocnym tytułem, używa go być może w obronie obrazu jako nośnika lepszych, bo niewerbalnych sensów czy emocji.
 Ja odbieram go, bez wchodzenia w kontekst źródła, jako odwołanie do intuicji w relacji ze sztuką, intuicji która, co oczywiste, musi mieć bazę świadomości medium. Pawszak daje odbiorcy dowolność odczytania obrazu, który przecież został namalowany z pełną, odpowiedzialnością wobec Malarstwa, jako mitycznego świata (żeby nie powiedzieć, zmitologizowanego) Malarzy. Te duże litery są tu trochę i szacunkiem, i dobrotliwą ironią.  Sugerując w tytule niekonieczność odbioru opisanego słowami, nie zamyka przy tym tej drogi. Cytatem przestrzega jedynie, nie zakazuje.
 Pierwsze zobaczenie tych obrazów, w reprodukcji choć już na ekranie, przywołało natychmiast zapachy tamtego zeszytu  -  mieszanki kleju i rozmiękłego od niego papieru, i jeszcze metaliczny od nożyczek, i  coś poza przedmiotami, nieuchwytny zapach nieistniejącego realnie muzeum w pamięci. Jednocześnie przeszukiwałem tę pamięć w bolesnej  niemożności przypomnienia sobie, z jakich obrazów znam te formy. Których tak naprawdę  teraz nie umiem opisać. Słowami.

Wojciech Kozłowski


Sławek Pawszak
Ur. 1984 r. w Warszawie. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, Wydział Malarstwa. Mieszka i pracuje w Warszawie.

WYSTAWY INDYWIDUALNE:
2011 Słowa wszystko szmacą, Galeria Czarna, Warszawa
2009 Czterdzieści stopni w cieniu, Galeria Czarna, Warszawa
Pawszak feat. Przezwańska, (wspólnie z Kasią Przezwańską), Galeria A, Warszawa
2008 Prezentacja indywidualna, NADA Art Fair, Miami Wystawa dyplomowa, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa
2007 Fragmentaryzm, Galeria Zakręt, Uniwersytet Warszawski

WYSTAWY GRUPOWE:
2012 What really matters, Billy Gallery, billygallery.com
2011 Meta-Biel, Freies Museum, Berlin Tribute to Fangor, Galeria BWA Warszawa
Co robi malarz? Galeria Awangarda, BWA Wrocław
2010 Nie śpimy! BWA Zielona Góra
Uporczywość, Salon Akademii, Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie
2009 Niebieski prawie biały. Gra z kolekcją Fundacji Sztuki Polskiej ING, Galeria Leto, Warszawa
Międzynarodowa kolekcja sztuki współczesnej, edycja 5, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa
2008 Nie ma sorry, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie Pod zamkniętymi powiekami, Galeria Czarna, Warszawa