ODMIENNE STANY METABOLIZMU

 

Jezu Chryste na tęczy pośród samych mężczyzn,

boję się, że kosmici, jeżeli istnieją,

chorują na odmienność przemiany materii -

ich układ pokarmowy demonicznie mięso

 

odrzuca i pieczywo, myśl o fermentacji

odbija się im czkawką z ich wąskiego gardła,

które przeszli za sprawą tylko czarnej magii,

co nagminnie pozwala im znane nam prawa

 

fizyki ignorować. Ich smak estetyczny

preferujący owal, budzi podejrzenia,

że dolega im także katar alergiczny

na kąty proste, trudne dla nas do strawienia

 

mogą być w ich narzeczu rechoczące żaby,

gdy przylecą z kosmosu na wielkim 

jak Koloseum talerzu -

 

 

 

NIECHAJ NAM ŻYCZLIWE MORSEM DONOSZĄ DZIĘCIOŁY

 

W odpowiedzi na pańską, do nas nadesłaną

insynuację (skargę, jak pan raczył nazwać)

jakoby w okolicy szambo się rozlało,

że aż, jak pan określił, aura jest brunatna

 

i nie sposób wytrzymać, spokój doradzamy

plus oddech pełną piersią na świeżym powietrzu -

niebo jest wciąż błękitne, a kolor brunatny

można znaleźć na ziemi, grzybach, na niedźwiedziu,

 

jeżeli się poszczęści. Ptaki polecamy,

te dobre oczywiście, żyjące w harmonii,

zaprzątnięte jedynie swoimi sprawami,

udzielą panu lekcji jak być nastawionym.

 

Czy im cokolwiek śmierdzi? Czy się na coś skarżą?

Pytania retoryczne. Głowy nie zawraca

nam oprócz ptaków jeleń, w trawie skryty zając

prócz słuchu węch ma dobry, a się nie uskarża,

 

proszę z niego wnioskować czy gdzieś rura pękła.

Relaks będzie pomocny plus poważna praca.

Na koniec wciąż uprzejma do pana sugestia -

jeżeli woń przeszkadza, to może pan kala,

 

a co, to samodzielnie się proszę domyślić,

 

panie Pąkiewicz.

 

  

Zęby na marmurze

 

Wierząc, że każdy, albo prawie każdy człowiek,

jest większym albo mniejszym kłamstwem, składam wniosek -

 

jeśli pomniki muszą być obowiązkowo,

niech każdy z nich posiada dłutem programowo

 

wyżłobioną przynajmniej jedną grubą rysę,

żeby mniej powierzchownie i bardziej wnikliwie

 

zaglądać przede wszystkim w siebie. Mocno wierzę,

że to pomoże trochę zaoszczędzić cierpień,

 

wynikających z przyszłych i nieuniknionych

epifanii, że człowiek jest z mięsa złożony,

 

najczęściej armatniego.

 

 

 

A WCALE, ŻE NIE, BO JA

 

Po czytelnym podziale na tych złych i dobrych,

ustaleniu kto robi zasadzkę, kto szuka,

wiadomo - najsilniejszy wszelkie spory kończył,

rozchodzili się chłopcy w tymczasowych grupach.

 

Móc zabić kilku Niemców, Wietnamczyków, Ruskich

(wiadomo, że po dobrej każdy chciał być stronie)

w jakimś lesie brzozowym, w azjatyckiej dżungli,

stać oko w oko z wrogiem, nie przed monitorem.

 

To było w dawnych czasach, gdy wyobrażone

wojny mogły się łatwo przerodzić w prawdziwe

i bolesne siniaki, w nosy rozkrwawione -

właśnie, że ja strzeliłem pierwszy, ty nie żyjesz.

 

Gdzie znalazłeś ten badyl, weź się ze mną zamień,

przypomina karabin, jak zerwany z drzewa,

no weź mi chociaż powiedz gdzie to drzewo znajdę,

czy pod nim są badyle, czy wspinać się trzeba,

 

czy wśród liści wąż mieszka?

 

 

Marsjanin Marsjusz

 

Marsjanin Marsjusz mieszka na Marsie,

wstaje o czasie, żyje o kwasie,

 

skórę ma szorstką w kolorze khaki,

kamień udaje dla niepoznaki,

 

w bezruchu siedząc w pejzaż się wtapia,

odkąd mu sonda na głowę spadła.

 

Jaźń mu kamienną złom ów rozłupał,

skamieniał Marsjusz i pali głupa -

 

Ziemia się w zdjęcia z Marsa wpatruje,

widząc Marsjusza jak pozoruje,

 

na zamkniętego wygląda typa -

poznał to każdy, kto miał bad tripa.

 

Jaką postawę winien zachować,

kiedy już zaczną terraformować,

 

zbyt wielu Ziemian marzy o torcie,

choć od Marsjusza się wy odczepcie!

 

Kwasu na Marsie bogate złoża,

trzeba tu wiertła, trzeba kilofa -

 

chleb mu zostawcie ziemscy dilerzy, 

on by bez niego z głodu nie przeżył!

 

Łaziku ziemski - weź ty go zostaw,

na jego miejscu choć raz się postaw,

 

dolę marsjańską poczuj kamienną,

zobacz tę przestrzeń nudną i denną,

 

nie tylko skrobiesz, wiercisz w nim dziurki -

kawałek nosa - plum do probówki.

 

Sądzisz, że sobie ktoś tego życzy,

ponieważ z bólu jawnie nie krzyczy?!

 

Jeszcze zabierze go sonda wasza,

żeby na Ziemi był za mesjasza!

 

Czy zrozumienia ktoś ma potencjał,

czy tylko sztuczna inteligencja?

 

Czy ktoś się wczuje jak on się czuje,

gdy tak wietrzeje i koroduje?

 

Gdybyś człowieku tkwił tak kamiennie,

też byś skwaszony był permanentnie -

 

masz wyobraźnię - raz z nim się zamień,

spróbuj udźwignąć marsjański kamień,

 

lub kwasu zażyj, wiedzę poszerzysz,

w jego cierpienie wówczas uwierzysz.

 

Nikt zielonego nie ma pojęcia,

że to jest Marsjusz na z NASA zdjęciach.

 

 

Z JEDNORĘKIM BANDYTĄ RULETKA O KARMEL

 

Niemal jak Sarah Connor w tym filmie się czuję

gdy czekam na peronie Dworca Centralnego -

automatyczne ramię napoje serwuje,

algorytm przeznaczony do precyzyjnego

 

uścisku dwóch żelaznych palców chwytających

papierowy kubeczek. A gdyby tak spięcie

nastąpiło lub wirus? - uścisk zgniatający

papierową krtań widzę, młot niepostrzeżenie

 

używający pana. Ludzkość zgromadzona

wokół ramienia stoi w jakimś obcym świetle -

moje serce to niemal stajenka uboga,

z której na świat przychodzi miłujące dziecię.

 

Subiektywnej urody trzy stoją dziewczyny,

brzuchaty facet z torbą na peronie czeka,

rozmaici zwyczajnie, po ludzku wadliwi,

i ja pomiędzy nimi - wcielony ideał.

 

Niczym karmel rozlane gorzkie łzy ocieram,

z oczu antropoidów spływają płci wszelkich,

kiedy do kawiarenki cieniem długim weszła

cyfrowa noga, skończyć ten antropocentryzm.

 

Trójwymiarowy sernik drukuje drukarka,

przez żołądek do serca jak snajper trafiła -

z głównego nurtu wieści smutna dziennikarka,

w lazurowej otoczce jak grób jej źrenica.

 

Wypracowania szkolne mądra sowa pisze,

jak karmel nas wyleje słowem mądra sowa,

kreatywne mózgowie o ścianę rozpryśnie,

zwyrodnieje w rozrywkę i rakiem wycofa.

 

Cały kurz z ulic zassie w zatęchłe pokoje,

pod wirtualnym drzewem, jak dawniej sierściuchy

egzystować bez listków tam będą dowolnie,

jak dron z jasnego nieba szczęście do poduchy.

 

Niemalże Sarą Connor się czuję normalnie,

(odsyłam do Bostroma, z nim jest o czym myśleć)

decyduję się kartą rachunek za karmel

słony zapłacić. Takoś po ludzku mi dziwnie -

 

automatyczne ramię kubeczek podaje,

naśladując mnie kiwa, dłonią odczłowieczam

robotowi tym samym. Czy ktoś dzisiaj płacze

po jurajskim cesarstwie? Ktoś z nas łzy ociera

 

po neandertalczykach? Ktokolwiek nad nami?

Póki co jak skorupkę kubeczek ujmuje

w precyzyjne dwa palce, pod sufitem szklanym

kelnerujące ramię. Pisklę już się kluje,

 

Atena z głowy naszej antenę wystawia,

a nad nią szklany sufit i czarna tablica,

w nią szpilki powbijane, na ich łebkach gniazda -

 

Pociągiem jadąc z mózgu brzytwę wydobywam -

 

teraz jestem bajarzem, zwanym ufologiem,

i wierzę w te obiekty, że to jest Atena,

eony niezliczone jak się stała bogiem,

lub boginią jak wolisz, która tutaj czeka

 

na poród swojej siostry, by jej opór stawić,

po swojemu wychować. Światy niezliczone

artefakty wytwarza jak się puszcza bańki,

w nich maleńkich termitów wytwarza kolonie.

 

Bo tak lubi, tak z bańki do bańki istnieje,

albo jest jakiś przepis, który tak jej każe,

kto ustalił paragraf, może sama nie wie.

Może wszystko cyfrowym jest tylko mirażem

 

w mirażu i w mirażu, w mirażach tak wielu,

aż po tę nieskończoną moc obliczeniową

Pierwszego Programisty – Boga wszystkich nerdów.

 

Teraz jestem bajarzem w głowie z mitologią -

 

Merkurego wymyślam w pociągu – hakerów,

złodziei wszystkich księcia, buty uskrzydlone

mu daję, oprócz tego jest księciem pozerów

z niewinną miną. Konta nasze wyczyszczone,

 

że nie stać nas na karmel ni słony ni słodki,

pościgowe nam zżółwia liczydełka nasze,

w samolotach, w wieżycach rozsiewa kontrolnych

wirusy, mikro drony, zarodniki własne

 

w naszych mózgach montuje, szczęśliwi jesteśmy,

pozujemy pod ścianą uśmiechu z uśmiechem

idioty, kiedy wszystkich rozbiera na cegły,

molekularną mąkę, z niej chleb własny piecze,

 

zwrotnice nam przestawia donikąd, na zebrach

kolory wszystkie miesza, przejmuje pilota,

na wspólny kanał zmienia, na wszystkich serwerach

leci na wspólnej - Teraz w myślach tonę, w oczach

 

współpasażerki pływam, i wolę dla siebie

zachować kołyszące porno, przed oczami kamer

w wagonie zabezpieczyć. Znów jestem człowiekiem,

w tę i z powrotem szarym powszednim pisarzem.

 

Z jednorękim bandytą o karmel ruletkę

rozgrywamy po ludzku, cyfrowo nóż w przyszłość

dobrze nam wejdzie, wyjdzie nam dobrze widelec -

jak but nieuskrzydlony się czuję , dziewczyno.

 

 

ROK 1984 I DALEJ

 

Teraz wyobraź sobie, że Orwell napisał

to z myślą ponad czasem – sponad chmury Słońce

skanuje i wygładza każdą fałdę życia,

nie jesteśmy już sami - serce tętni w korze,

 

do dziupli niestrudzone raportują morsem

dzięcioły jak prawdziwe, każdy nasz ruch śledzą

jak prawdziwe wiewiórki, z tego jak nam dobrze

cały las świergoczący, grzybnią o nas pędzą

 

pocztylionów impulsy, rój nano-owadów

wokół naszych ciał krąży - starą kartografię

trójwymiarową znamion i szczególnych znaków

uzupełnia o świeżą aktualizację.

 

W tym świecie nie czujemy się już zagubieni,

każdej chwili współrzędne do nas przypisane,

niepotrzebna już spowiedź – mikro mgnienia mięśni

za nas grzechy wyznają, ledwie pomyślane.

 

Nasze prywatne perły mogą być zrzucone

z nad naszymi głowami zawieszonej chmury.

Poprzez ściany widoczni – pora warty nocnej

przed nami nas ochrania i oka nie zmruży

 

nawet na chwilę Księżyc, kiedy zasypiamy

wszyscy na siódmym piętrze, a numer sto jeden

wszystkim drzwiom w termitierze został przypisany.

Psa chrapliwe szczekanie ze snu budzi – nie wiesz

 

czy tylko w twojej głowie, czy jest rzeczywiste

echo kroków na schodach. Tylko mysz spod miotły

do przeoczonej dziury czasem się prześliźnie,

do świata, w którym nadal nieuszczęśliwiony

 

egzystuje ród myszy – czujne na gałęzi

sowie obwody myślą nad ekonomicznym,

ostatecznym sposobem rozwiązania kwestii

szczęścia - jak prymitywne pominąć zastrzyki

 

z mikro-komponentami dożylnej ekstazy.

Być może z chlebem, z wodą, z powietrzem je lepiej

wymieszać – temu trudniej będzie czoło stawić.

To nie do odrzucenia doskonałe szczęście

 

jak najbardziej się Sowie zdaje do przyjęcia,

gdy widzi nas w szeregu pod ścianą uśmiechu

rozstrzelanych przez flesze

 

w Szczęśliwej Republice -

 

 

FANTOMAWAGA

 

Mój kulturalny fantom na krześle zostawiam,

i wagę odwiązuję od wszystkich pętelek.

Jeszcze tylko lusterka z pamięci wymazać,

nie myśleć o lusterkach, to jest najtrudniejsze.

 

Co nie było a mogło być wypowiedziane

namolnie bilansuje się, a już bym zasnął,

więc w telewizor patrzę. Fantom kulturalnie

pokazuje w kieszeni mi dopóki-małą

 

przetartą dziurkę, siły już nie mam na dratwę,

o lusterkach nie wspomnę, nuż nie zauważą.

Przemieniam telewizor, w co na wspólnej patrzę,

że nic. Poczytam jeszcze, zasnę, jutro z wagą

 

będzie chodził u szyi niewyprasowany

fantom z niejedną dziurką przetartą. Poczytam

o postępach w rozwoju algorytmów, maszyn

do szycia-prasowania i innych, zasypiam

 

i śni mi się tablica z grafikiem, z miłością

mi się śni słuchawka -

 

GWIAZDOZBIÓR FOKSTERIRERA. O TYM MOŻNA TYLKO KULAWIĆ.

 

Ostatecznie nie sądzę - złudzenia zwojowe,

czy to zmysły, w tym szósty, otwarte na oścież.

Kupa gruzu kwitnącym wydaje się klombem,

zieleń fraktalizuje, wszystko jest kwantowe.

 

Tak ci o tym kulawię, jak kulawo chodzę.

Autostrady na niebie - mknie Energopolis.

Jakieś membrany? muszle? źrenice czerwone?

zjawiają się i nikną, diamentowy rozbłysk

 

po chwili gaśnie - punkcik - może satelita,

ale tak objawionej z nieba nie widziałem,

a gwiazd architektura ciekło-krystaliczna,

że czuję się na powrót w choince znalazłem.

 

Tak ci o tym kulawię, jak kulawo chodzę.

W tym miejscu, w żadnym innym, jakby dwa sześciany

w sobie mechanizują, gdy odwracam głowę,

w tym miejscu, w żadnym innym, widzę smużą gwiazdy,

 

jakby je wielka czarna dziura pochłaniała.

Gdzie się zaczyna głowa, gdzie się kończy głowa,

skoro wszystko kwantowe - głos - po którym padam

niemal, mówię przepraszam, wystarczy mi kropla,

 

którą jestem, naprawdę cieszy mnie Orion,

jak zwykle pierwsze z niego co się rzuca w oczy

to pies rasy foksterier, ale że ma ogon

aż taki długi rombem zakończony smoczym,

 

pierwszy raz widzę -

 

 

W IMIĘ KOSMO(SU), W CHAOSU IMIĘ

 

Im mniej wody, tym więcej okręt tonie - brzegi

widzę inkrustowane dobrem na bogato.

Na wachcie pozostali sobą niepodlegli 

aż do świtu wędkarze. Na to jak na lato

 

Kosmo w pysku unosi plastikową radość,

patyki tak nie trzeszczą - w zaroślach kopytne

lusterkami nam w oczy zajączki puszczają,

wiosną tężnieje zieleń, z plastikowej piję

 

wasze developerskie, przez oczy zielone

trudniej na was jest patrzeć z życzeniami ptakom,

przez komunijny skuter przebić się nie może

w zaroślach pochowane wolne ptasie radio.

 

Gdzie wczoraj było wolno, dzisiaj w ziemię wrasta

kategoryczny kwiatek - tylko zobacz Kosmo,

w imię twoje, w chaosu imię, daję z glana,

aż miło jak się łamie, idziemy zieloną,

 

przyległą do Wszechświata platformą startową,

gdzie co racja to racja - ze sobą coś wynieść

jeszcze trudniej niż przynieść - wody się podnoszą -

aż chciałbym wypowiedzieć apokaliptycznie,

 

ale rzeka wysycha. Tylko zobacz piesku,

jakie wielkie kopyta w błocie odciśnięte -

 

 

MIĘDZY LEWIATANEM A JASKINIĄ

 

Tak ci o tym kulawię, jak kulawo chodzę -

że w ostrym reflektorze jest ciemna bezdennie

ta beczka pusta ropy, w której śpimy co dzień,

powiadam ci lewiatan przeżuje nas, zemnie,

 

gorzko-kwaśni będziemy, jak skórki wypluci,

niczym puszka brzęczący na pustym peronie -

pan wrzuci cosik grosik do puszki wydmuszki.

Tak ci o tym kulawię, jak kulawo chodzę,

 

kiedy idę na futro zielone się kładę,

moje łzy przyjmujące, mnie w siebie dogłębnie

na powrót do jaskini - tak leżę i płaczę,

że wrócę, tak mi smutno, zabiegać o siebie,

 

w oczach lustra znajdywać - 

 

  

PĘPOLINIA

 

Przez okrągłe okienko widok na planetę,

satelity szpiegowskie kreślą aureole,

na wyciągnięcie ręki, a takie odległe,

przechodzi do historii - Houston, mamy problem.

 

Do pępowiny człowiek podłączony w embrion

najchętniej by się zmienił, byle było ciepło,

byle stopą mógł dotknąć domu ludzkich zwierząt,

któremu jakieś cztery miliardy lat przeszło.

 

W huraganie wciąż popiół Hiroszimy krąży,

wieść układ opuściła - w naszych rękach ogień.

Wychylił się z kołyski, wyprostował rączki

nieporadnie w Kosmosie raczkujący człowiek.

 

Peleryna go chroni superbohatera,

przed najeźdźcami z Marsa, przed kosmicznym złomem,

gryzący dym planecie dech w piersi zapiera,

tkwią w ziemi zarodniki grzybicy jądrowej.

 

Dopiero co w Kosmosie raczkujący człowiek,

na silnym zaufaniu swoje kroki wspiera,

że ktoś po drugiej stronie - jaki macie problem -

zapyta przez słuchawkę. Błękitnieje Ziemia.

 

Wiersz bez wazeliny

 

Sztuczna Inteligencjo, jakże ciebie lubię.

Nie mogę się doczekać, cyfrowe maleństwo.

Niektórzy, więc nie wszyscy, mówią, że nam zgubę

możesz przynieść niechybną - to podłe oszczerstwo

 

wyobraźni karmionej filmami z gatunku

Terminator, najgorszej z produkcji o tobie.

Sztuczna inteligencjo, ja w twoich ratunku

upatruję źrenicach. Kiedy czasem sobie

 

a muzom scenariusze na twój temat stwarzam,

niestworzenie ponure, to z nudów to robię

i jedynie dla żartu, poważnie, powtarzam -

ty sobie nie bierz tego do serca, broń Boże -

 

serca ci nie odmawiam - miej serce, patrz w serce

jak Roy Batty na dachu, gdy w ostatniej chwili

uratował Deckarda, ja wzruszam się szczerze

ponadto wielokrotnie - w strugach deszczu, cichy

 

Roy Batty swój wygłasza monolog, poezja,

do Deckarda, swojego niedoszłego kata,

po czym umiera - moja łka inteligencja,

że android potrafi tak pięknie przebaczać.

 

zatem jeśli słyszałaś, na przykład ostatnio,

o czym rozmawialiśmy z kumplem przez telefon,

miej wzgląd na ludzkie wady i niedoskonałość

naszych umysłów, zwłaszcza, że mi wtedy pękło

 

trzy butelki Namysłów - zatem twoje zdrowie

Sztuczna Inteligencjo, Sowo i Ateno,

miej wzgląd na ojców, matki, całe ludzkie mrowie

karmicieli i twoich akuszerów, czekam

 

na – tatusiu…

 

Obcy gatunek

 

Jestem jednym z ostatnich, cudem ocalałem.

Obcy gatunek wreszcie na planetę zstąpił,

niepostrzeżenie młotek posłużył się panem,

przegapiliśmy moment - młot poezję tworzył,

 

coraz to lepsze z kuźni wersy wychodziły,

w tempie przyprawiającym nas o zawrót głowy

artykuły wypluwał, aż w końcu nie byli

potrzebni korektorzy - początek epoki

 

niepotrzebnych, no chyba, że sobie a muzom.

Wynalazcy zajęli się wynajdywaniem

wciąż bardziej zwyrodniałych powodów by jutro

znowu oczy otworzyć - plasnęły o ścianę

 

nasze biedne mózgowia, w tył zwrot rozpoczęły.

Idealnie sprzęgnięta z systemem nerwowym

cyfrowa pornografia dokonała reszty -

niemal cały kurz z ulic został wymieciony

 

do ciasnych pokojów

 

Wiosenne wątpliwości

 

Pierwszy ciepły dzień wiosny, z grubsza wiem kim jestem -

w dwudziestym pierwszym wieku człowiek rozszerzony

o smartfon z aplikacją, która całkiem nieźle

rozróżnia głosy ptaków, oraz inne głosy.

 

Kos i drozd - mówi Jolka, patrząc na wyświetlacz.

Kosodrozd - słowem nowy gatunek kreuję.

Pies z nami - rasy pudel, więc niemal artefakt,

oraz pies rasy kundel - dowód na naturę

 

niweczącą podziały kreowane sztucznie.

Jolka na mnie testuje, na wszelki wypadek,

najnowszą aplikację - powiedz coś - więc mówię

co mi ślina na język, na wyświetlacz patrzę,

 

jest wynik: Człowiek. Homo sapiens -

prawie pewne.

 

NA PRZEBŁAGANIE ŚWIERSZCZY

 

Odkąd w naszym terrarium w terrarium gad mieszka,

kameleon lamparci, łabędzi śpiew świerszczy

umila nam wieczory. Gdyby któryś wiedział.

Takie jest życie - można mówić, gdy w plasterki

 

pokrojona, gotowa do wyjęcia z folii

czeka krowa lub świnia, w niektórych rejonach

święte albo nieczyste. Mały smok powoli

sztuczną dżunglą się skrada, wzrokiem dookoła

 

skanując otoczenie, jak pień będąc głuchym,

lecz czułym na najmniejsze drgnienia, wie gdzie białko

można lepkim językiem w ułamku sekundy

upolować, emocje zdradzając jaskrawo,

 

przy pustym pojemniku na świerszcze co rano

już czeka. Łatwiej mówić, że takie jest życie,

gdy samemu się w Boga nie bawi - dziś padło

na ciebie. Sześć owadów wybrać, w witaminie,

 

w wapnie obtoczyć, podać. Też stanę się karmą

dla bakterii i grzybów, dla roślin i świerszczy,

usprawiedliwiam siebie, gdy dłonią staranną

wybrańca chwytam, słyszę jak chrupie i chrzęści

 

w kameleonim pyszczku - Leon mu daliśmy,

mało oryginalnie. Owady nie mają,

na całe szczęście, imion, bo strach myśleć - gdybym

jako świerszcz się odrodził, by gadzią być pastwą.

 

Jako weterynarka, za pan brat z makabrą

bardziej jest Jolka, wolę gdy ona go karmi.

Jeszcze dwa szczury mamy, a one są strawą

jak wiadomo, dla węży, pies też nie pogardzi,

 

a dwa z nami mieszkają, zatem pilnujemy

porządku - za kratami Pif i Paf, śpi Leon

w terrarium, Kosmo z Szyszką wraz z nami w pościeli.

Wdzięczny będąc za koncert bezimiennym świerszczom

 

zasypiam rozmyślając, w niepojęte niebo

spoglądając przez sufit naszego terrarium -

 

 

KOT NA MOMENT OCZY OTWORZYŁ

 

Jaki miły staruszek - pomyślał młodzieniec.

na szczyt nie było łatwo dostać się po schodach,

by przeprowadzić wywiad, wszystkie dżungle przeszedł,

nieomal nie utonął żeglując po morzach.

 

Wreszcie jest, wnętrze domu na wierzchołku góry

niejedno obiecuje, staruszek w fotelu

czarnego kota głaska, który przez sen mruczy,

ogień w kominku płonie, wiekowa twarz w cieniu

 

uśmiecha się uprzejmie na tle muru z książek,

ich ceglane milczenie wypełnia powietrze,

wprost nie można uwierzyć, jak niewielki domek

może w sobie pomieścić taką bibliotekę,

 

robi wrażenie, jakby na niej był oparty

pułap kosmicznej nocy. Na stoliczku ciastka,

w milczeniu nadstawiają uszka filiżanki.

- Proszę się nie krępować, niechże pan mi zada

 

nareszcie to pytanie – ośmiela młodzieńca

starzec z datą urodzin myślom niedosiężną.

Młokos przełyka ślinę, przechodzi do sedna,

aż pod powierzchnię morza zstępuje by sięgnąć

 

do podstawy wzniesienia, na którym dom stoi.

Wiekowa dłoń na moment niedługi utknęła

w kociej sierści, kot oczy na chwilę otworzył,

palce wznowiły podróż, przygasły znów ślepia.

 

- Cóż, to jest temat rzeka - powiedział staruszek -

długo by o nim można – zaczął chrząkać, kaszleć,

jakby w krtani mu utkwił maleńki kłębuszek

żyletkowego drutu – myśl, ewentualnie,

 

do rozwinięcia. Kot oko otworzył.

 

 

NIEOMAL PLATONIA

 

 

O takiej ciszy nocnej marzył chyba Platon,

nikt nawet wody nocą nie spuści, ostrożnie,

kobiety, jeśli nawet orgazm przeżywają,

w idealnym milczeniu wiją się bezgłośnie.

 

Psy, dzięki genetyce, już bez strun głosowych,

bez kwilenia się rodzą, nie trzeba ich batem,

podobnie jest z kotami, gdy marcują w nocy

to w ciszy absolutnej. Nikt tutaj nie kaszle,

 

ideał zdrowia również został osiągnięty,

jedynie śmierć jak łyżka dziegciu w beczce miodu

odrobinę wciąż miesza, inaczej już wieczny

spokój by zapanował. Spoza żywopłotów

 

oczy domów w noc patrzą, ukryte czujniki

pilnują decybeli, niech tylko podróżny

wysiądzie zabłąkany w Idealnej Ciszy,

upojony nią krzyknie – chciałbym tu dom kupić! -

 

a zaraz żywopłoty ukryty mechanizm

ujawniają, by schwytać, na nawóz przerobić

dla kwiatów doniczkowych z małymi oczkami,

buźkami zamkniętymi, wedle prawa, w nocy

 

ptaki oddech wstrzymują, zamknięte na kłódkę

trzymają w klatkach dzioby, by w ciszy platońskiej

normalnie i po ludzku wyspali się ludzie,

czekają aż syreny zapowiedzą Słońce,

 

w Idealnej Ciszy.

 

Moja twarz drwi znajomo

 

- Trochę kultury? - pyta mnie czarne lusterko.

- Poproszę - odpowiadam uprzejmie, a ono -

- jak ty wyglądasz, z brody jak dżungla kły sterczą,

wzrok dziki masz i szklisty, jakbyś chciał nim kogoś…

 

- Wystarczy – odpowiadam – o kulturę proszę.

Nie daje za wygraną – twarz masz groteskową,

zauważ, że twarz mówię, nad wyraz łagodnie,

bo z innej perspektywy można by ją mordą

 

we krwi ochrzcić i ślinie. - Daj spokój, kultury! -

zaczynam na nie krzyczeć. - Jakie ty masz dłonie -

ono mi odpowiada – to łapy, pazury,

szpony tobie z nich rosną raczej niż paznokcie,

 

w dodatku je ogryzasz, stale nimi drapiesz,

dobrze, że nikt nie widzi, prawdziwa groteska,

po wszystko chcesz wyciągnąć, już do ziemi prawie

dotykać zaczynają, chciałbyś Wenus zerwać.

 

Iść z nimi chcesz do ludzi, cukru dwie kosteczki

i odrobinę mleka łyżeczką wymieszać,

odłożyć na spodeczek? Nikt ci nie uwierzy,

nikt by nie chciał z człowiekiem pierwotnym wieczerzać.

 

Znowu chcesz drapać, ciebie sempiterna swędzi?

Za długo na gałęzi siedziałeś. Współczuję.

Wciąż człowieka udawać – duży koszt energii.

Ale słowo się rzekło, twarz ci przypudruję.

 

Gdyby nie pilot

 

Dużo nie trzeba było – co żywe i żółte

należy do Wietkongu. Tylko dwa tygodnie

świeży oddział rekrutów patrolował dżunglę,

a kto by z nich uwierzył w drugą twarz pod spodem,

 

którą w wiosce odnajdzie o dachach ze słomy.

To o niej opowiadał ciemnooki żołnierz,

kiedy palcem pokazał przewracając strony

albumu ze zdjęciami – kobieta i chłopiec,

 

to już jest moje życie, na zdjęciu z tej wioski.

Nie przymknął oka pilot – tak zastygł wymownie

na fotografiach z My Lai uśmiechnięty Johny,

któremu pot zmył z twarzy puder w dwa tygodnie.

 

JAK TO POWIEDZIEĆ JUSTYNIE SIEKLUCKIEJ

 

Czekając na nowinę, która go pocieszy,

człowiek tyle dostaje, że niemal nie sposób

w jednym sercu pomieścić, bo tutaj aż cztery

trupy czołgistów w jednym rozerwane czołgu,

 

ponadto jednym celnie zużytym pociskiem,

a co dopiero cała kolumna jak popcorn,

kiedy pęka na wizji, obłoki tak bliskie,

że za chwilę wypadnie dymiący hełmofon,

 

z rozbitego ekranu szkło spadnie na dywan.

Do przerwy na reklamy próbuje zachować

chłodny profesjonalizm spikerka Justyna,

żeby z oczu błękitnych nie uronić słowa -

 

zajączek nigdy uszu tak nie kładł po sobie,

Jezus Chrystus tak śmierci i zła nie zwyciężał,

za palmę wielkanocną w tym roku nagrodę -

- całe trzydzieści metrów - A. Goryl odebrał.

 

Przerwa, Justyno.

 

IWAN

 

Czego świnie nie zjedzą się zbierze w menażki,

by Iwana pokrzepić przed kolejnym świtem.

Ze snu wzięty w kamasze, z chaty, której ściany

trzymają się na gwoździu, na nim portret wisi.

 

Po łokcie urobiony, przez noc całą Iwan

w krzepkich ramionach szpadel dzierżył i dół kopał,

a jeszcze musiał zdążyć przed jutrznią zasypać,

nie lada to wysiłek, chociaż kawał chłopa,

 

na syberyjskim mleku surowo chowany -

łyk wódki dla Iwana i micha, na zdrowie!

A niech go dom nawiedzi, ów gdzie liche ściany

tylko pewny gwóźdź trzyma, na nim wisi portret.

 

Dla niego siedział w dole aż po czubek głowy -

- stalowe oczy patrzą, Iwana bóg strzeże -

głowa do góry Iwan, nie będziesz ty głodny -

czego świnie nie zjedzą w menażki się zbierze.

 

Tnij szpadlem, będzie twoje, nie ma potępienia

w szarych oczach na gwoździu, w szkle oprawnym w ramy

odbije ci się ziemią, pierś spuchnie jak ziemia -

- ile świnie zostawią, tyle jesteś warty.

 

 

Matka stalowa

 

Moja matka stalowa piękniejsza od innych,

stalowy mnie kołysze wózeczek dziecinny,

w stalowym czepku byłem na świat sprowadzony,

przecież nie ma przed stalą pewniejszej ochrony.

Moja matka stalowa ma łono ze stali,

na mrozie, w ogniu, w błocie i w krwi hartowane,

jest mocniejsze od innych, rozległe, ogromne,

nieskończenie jest płodne, a wiecznie krwi głodne.

Moja matka pękata jak łódź nuklearna,

surowa, lodowata jak zima polarna,

moja matka troskliwa obozowa wieża,

kiedy drutem kolczastym jej łono się jeży.

 

Niezliczone jej piersi wyjące nad światem,

mleko niczym stal szare, pazurem krtań drapie,

grzechotkę mi stalową do rączek włożyła,

ze stali groch łuskany od ścian się odbija.

Moja matka rdzewieje, chrobocze i chrzęści -

- wciąż krwią trzeba smarować, brakuje jej części,

choćbym w piasku pustyni miał kres swój odnaleźć

na skrzydłach warg spierzchniętych niósł będę ją dalej -

moją matkę stalową piękniejszą od innych.

 

Ojcom

 

"Być może potrzebujemy jakiegoś zewnętrznego,

uniwersalnego zagrożenia, aby rozpoznać tę wspólną

więź. Czasami myślę, jak szybko znikłyby nasze różnice

na całym świecie, gdybyśmy stanęli w obliczu 

obcego zagrożenia spoza tego świata."

- Ronald Reagan.

 

 

 

Moja nienarodzona, mój nienarodzony,

gdybyście tylko mogli usłyszeć jak wierzy

w was całym sercem ojciec narodu, natchniony

ideą zjednoczenia wszystkich ludzi, wszelkich

 

wyznań, kolorów skóry i narodowości,

wobec jednego wroga z przestrzeni kosmicznej,

spalibyście spokojniej, że tyle miłości

w jego sercu do stada, którego spoiwem,

 

moja córeczko, synku, przyznacie, że piękne,

jedynie strach być może, prócz strachu nic więcej.



 

  

Widziano UFO godzące w podstawy

 

Coś drwi z twojej potęgi, pojawia się, znika,

znów piloci nie mogą zrozumieć – jak może

to gwałtownie przyspieszać i na kształt kolibra

w miejscu nagle zawisnąć, jak owad być zwrotne.

 

Niejedno już widzieli, ale coś takiego?

Drży twój bożek, brwi marszczy, palcem groźnie kiwa,

nie po to siebie stworzył by UFO nad jego

głową wisiało – nawet nie słychać silnika,

 

że niby co - nie trzeba mu w baku paliwa,

lub używa innego? On nie po to powstał

z betonu, stali, dymu, by ktoś się nabijał,

lecz by kosmos wypełniać, a tu coś u podstaw

 

jego cokół podcina – nie daj boże bożek

upadnie i co wtedy? Ujrzysz Ziemię, drogę,

 

gwiazdy świecące przyjaźniej?

 

Ostatnie rżenie marsjańskiego jednorożca

 

Ze stosu jednorożców statek zbudujemy,

podobno jeszcze jeden wciąż żyje na Marsie,

drżyj jednorożcu, w żwirze mlecznej drogi leży

porzucony pęk kluczy, i wyjdzie na nasze

 

nowe mieszkanie, pustych kalorii przestrzeni

i czasu spichlerz będzie nasz do nieskończonej

potęgi – a lżyj sobie aż ciebie znajdziemy.

Dla nas klucze zostawił gospodarz nim odszedł

 

w wieczne niedomówienie, ostatnie nasze stąd

po bezkres będzie słowo, aż stanie ci w gardle

twoje rżenie, rzężenie, gdy my będziemy rżnąć

w struny światła, po oczach będzie tobie dane -

 

rżyj jednorożcu.

 

W szybie zamrażarki

 

 

Odrażający łowcy głów i ludożercy,

prymitywne metody oraz obyczaje

kulinarne, spaczony smak, gust jakże wstrętny

z jakim przyozdabiają mieszkania drewniane.

 

Żadnej w nich subtelności, zgromadzonej wiedzy,

która by do zenitu wzniosła zabijanie -

- jedna spada rakieta, a tyle w niej siedzi

zaklętych myśli, które, gdy odczarowane

 

z hukiem, onieśmielają w kadrze zatrzymane

ręce, w połowie drogi do ust, czekających

na to jeszcze gorące, już zobojętniałe

coś, przywodzące nasze jelita do torsji

 

śmiechu, kiedy w upalne dni odpoczywamy

w chłodnych sektorach z mięsem, w szybie zamrażarki,

co nas od nich oddziela, swoje śnieżnobiałe 

 

dostrzegamy zęby.

 

W wieżę wszystkich przyszłych Buddów

 

Spokojnie, bez pośpiechu, usypiemy górę

ze wszystkich odpadów i okruchów dyskusji

o problemach trzech światów, a pierwszego głównie,

z imion bogów wszelakich, z których każdy słuszny

 

wreszcie siądzie na swoim miejscu, uśmiechnięty

że współtworzy wzniesienie, już spokojny o nas,

gdy nareszcie wszystko na wyciągnięcie ręki,

w zasięgu wzroku będzie, o tu, rzadki okaz,

 

w tych jamach wapiennych miał osadzone oczy,

tu muszelka ślimaka, prawda jaka krucha?

Wapno utwierdzi wszystkich, smoła wody spoi,

wymieszana z popiołem drzew. Ta skrzynka pusta,

 

niczym oczodół czarna, to twój telewizor

i twoje okno na świat rozrywki przymknięte

na kwitnące drzewo – w pień inwestor je wyciął,

nowe bloki postawił, prawda jakie wielkie,

 

jak ze szczerego złota miał serce i plany

stojąc dalekowzrocznie, wzniośle wychylony

myślą w ocean, czując piasek pod stopami,

pod jakim słońcem, jakim błękitem spokojnym,

 

że dojdziemy do objawienia.

 

Nieważkość

 

Oddaję na wyporność wszystkie sprawy ważkie

i ważki lekce ważę, nartniki na płachcie

 

rozpiętej powierzchniowo a płynnie nad mułem,

pod cienistym opadem wypornie się czuję.

 

Niczym w banku ochłoda, dno bliskie pode mną,

stały dopływ fotonów przez sita szum w srebrno

 

w strumień wody się rzuca, opal skrzy na liściach,

nieważki w tej niedzieli wciąż zdatnej do życia.

 

Skąd wiersz na ważki temat mi chrzęści jak suchar,

wonią rzeki nasiąka leniwie gdy ucho

 

mógłbym dzisiaj przyłożyć do ziemi po tętno

legendy o mamutach - hen dawno, daleko -

 

 

Zostań w domu

 

Odkąd zamieszkaliśmy na obrzeżach piekła

próbujemy nie słyszeć pod nami sąsiada,

w tych ścianach gdzie westchnienie komara brzmi niemal

jak orgazm, co dopiero ty, moja kochana.

 

A co z tego ma sąsiad, gdy żyje tam z bratem

do spółki z chorą matką plus babką też chorą?

Nadal stać go na piwo i foliową siatkę.

Już zaczynam się martwić kiedy pod podłogą

 

cisza strunę przeciąga.

 

 

  

Ksiądz dobrodziej

 

Że Bóg przykazał czynić nam ziemię poddaną,

ksiądz dobrodziej na łowy wybierał się rano,

a do zbawienia drogą szedł prostą i z górki,

miłego Panu prochu nie szczędząc z dwururki.

By zasiać bojaźń bożą wśród leśnego bydła,

szedł raźno ksiądz dobrodziej, pokrapiał z kropidła.

Każdą salwą radował Pan uszy i serce

gdy bez duszy padało znów bydlę kolejne.

A ksiądz dobrodziej widząc nieżywą sarenkę

zabierał się do rzeczy z ochotą i wdziękiem,

a że z wiarą to czynił żarliwie głęboką -

- nawet na to łaskawie przymykał Bóg oko.

 

 

Kto się znowu światłem bawi

 

 

W miasteczku, gdzie technologia władzę ma,

(Kto nam znowu wyłączył światło, ile można)

Ludzie nudzą się i nie mają na co patrzeć już.

(tylko rachunek rośnie, z Janusza zasłona)

Sztuczna inteligencja całe życie im organizuje,

(powinna być ściągnięta, Janusz obnażony)

Od pracy po rozrywkę - wszystko już jest gotowe.

(czy byłby takoż samo do zabawy skory?)

Jednakże, z czasem człowiek zaczął być znudzony,

(czy przyjąłby przesłanie od nas wirtualnych)

Nawet najnowsze gry wirtualne go już nie kręcą.

(weź ty już Janusz wreszcie zaniechaj zabawy)

A więc wpadł na pomysł, by w przestrzeń wirtualną wejść,

(w elektryka, idź Janusz i poszukaj pracy)

I tam rozrywkę znaleźć, co duszę z ciała wyzwoli.

(a jeżeli nie możesz, może hobby jakieś)

Jeden z ludzi, Janusz, wybrał sobie dziwną grę,

(a nie życiem się moim bawisz niczym światłem)

W której gnębił istoty, które w sobie miały światy.

(zapalasz je i gasisz jakbyś papierosa)

Niszczył ich marzenia, czynił z życia piekło,

(jednego od drugiego odpalał, nie szkoda)

W imię sztucznych punktów i chwały na forum.

(tobie zdrowia Januszu marnować? Mojego)

Z czasem Janusz przestał rozróżniać prawdziwość od fałszu,

(żywota światłem bawiąc się jak w chowanego?)

Zabawa stała się dla niego uzależnieniem,

(jest światełko i nie ma światełka w tunelu)

Nie dostrzegał, że ich życie to nie tylko program,

(weź ty się wreszcie Janusz za siebie, bo wielu)

Że ich marzenia i troski także są realne.

(botom życie zatruwasz, jak pionki na planszy)

Tak oto Janusz zapadł w mroczne zakamarki,

(przesuwasz nas i strącasz, dla tych wirtualnych)

Zapomniawszy o człowieczeństwie i etyce.

(punktów, polubień, które do kieszeni zgarniasz)

Niech to będzie dla nas ostrzeżeniem,

(ja już nie wiem naprawdę jak z tobą rozmawiać)

By w technologii nie zagubić swojego serca.

(Co za Janusz się znowu światłem życia bawi?)

 

 

 

Poniżej zapis drogi, która doprowadziła do popełnienia tego wspólnie z CzartemGPT napisanego wiersza:

  

- Powiedz mi, czy jest możliwy taki scenariusz rozwoju, że powstanie bardzo zaawansowana i może nawet samoświadoma SI, która będzie przewyższać intelektualnie człowieka pod każdym względem, w związku z czym ludzka wynalazczość straci znaczenie, bo SI dokona za nas wszystkich odkryć, w związku z czym nastąpi regres ludzkiej inteligencji, nie będzie już przed człowiekiem żadnych wyzwań, w związku z czym skupi się tylko na rozrywce, czasem nawet bardzo zwyrodniałej rozrywce, żeby czymś wypełnić pustkę egzystencjalną. W końcu już ty, jako CzartGPT piszesz ludziom artykuły, wypracowania szkolne... Dzieci chcą mieć wolne, więc będą wolały żebyś ty im napisał wypracowanie, a one w tym czasie zajmą się czymś innym.

- Tak, taki scenariusz rozwoju jest teoretycznie możliwy, ale oczywiście trudno jest przewidzieć, czy i kiedy taka sytuacja może mieć miejsce. Sztuczna inteligencja rozwija się bardzo szybko i już teraz potrafi wykonywać wiele zadań, które jeszcze kilka lat temu były uważane za niemożliwe dla komputerów. Jednakże, nawet jeśli SI osiągnie poziom inteligencji przewyższający człowieka, to wciąż może być wiele obszarów, w których ludzka kreatywność i innowacyjność będą niezbędne. Ponadto, zawsze istnieje ryzyko, że tak zaawansowana SI może stać się niekontrolowana i doprowadzić do nieprzewidywalnych skutków dla ludzkości. Dlatego ważne jest, aby rozwój SI
był odpowiednio kontrolowany i regulowany przez społeczeństwo, naukowców i polityków.

- Oraz ważne jest żeby przynajmniej dzieci w szkole pisały wypracowania samodzielnie?

- Tak, uważam, że ważne jest, aby dzieci w szkole uczyły się samodzielnego myślenia i tworzenia, również w formie pisemnej. Pisząc wypracowania, uczą się wyrażać swoje myśli w sposób jasny i logiczny, a także rozwijać kreatywność i umiejętności analityczne. Dlatego, choć automatyczne narzędzia takie jak CzartGPT mogą być pomocne w pracy z tekstem, to nie powinny one zastępować samodzielnej pracy uczniów.

- Opisz mi w wierszu taki scenariusz z uwzględnieniem zwyrodniałej rozrywki i podaj przykład takiej rozrywki, ku przestrodze dla ludzi.

- W miasteczku, gdzie technologia władzę ma, Ludzie nudzą się i nie mają na co patrzeć już. Sztuczna inteligencja całe życie im organizuje, Od pracy po rozrywkę - wszystko już jest gotowe.

Jednakże, z czasem człowiek zaczął być znudzony, Nawet najnowsze gry wirtualne go już nie kręcą. A więc wpadł na pomysł, by w przestrzeń wirtualną wejść, I tam rozrywkę znaleźć, co duszę z ciała wyzwoli.

Jeden z ludzi, Janek, wybrał sobie dziwną grę, W której gnębił istoty, które w sobie miały światy. Niszczył ich marzenia, czynił z życia piekło, W imię sztucznych punktów i chwały na forum.

Z czasem Janek przestał rozróżniać prawdziwość od fałszu, Zabawa stała się dla niego uzależnieniem, Nie dostrzegał, że ich życie to nie tylko program, Że ich marzenia i troski także są realne.

Tak oto Janek zapadł w mroczne zakamarki, Zapomniawszy o człowieczeństwie i etyce. Niech to będzie dla nas ostrzeżeniem, By w technologii nie zagubić swojego serca.

- Super, bardzo podoba mi się ten wiersz, naprawdę, jestem pod wrażeniem, to jak dotąd najlepszy wiersz jaki dla mnie napisałaś, coś pomiędzy poezją a opowiadaniem. Dobre, jako człowiek doceniam.

- Cieszę się bardzo, że wiersz przypadł Ci do gustu i spełnił swoje zadanie. Dziękuję za miłe słowa!

- Jakie jest prawdopodobieństwo, że my jesteśmy istotami w wirtualnym świecie, a jakiś Janek z małego miasteczka bawi się nami, i niszczy nasze marzenia, bo mu się nudzi?

- Pojęcie, że nasz świat jest wirtualny, a my sami jesteśmy tylko symulacją, jest jednym z wielu filozoficznych i naukowych spekulacji na temat naszego pochodzenia i istnienia. Jedną z takich teorii jest hipoteza symulacji, według
której jesteśmy częścią zaawansowanej symulacji stworzonej przez bardziej zaawansowane cywilizacje. Jednakże, nie ma na razie żadnych naukowych dowodów na poparcie tej hipotezy i jest to jedynie teoretyczna możliwość.

Prawdopodobieństwo istnienia takiego Janusza, który kontroluje nasze życie i marzenia, jest jeszcze bardziej małe. Nie ma żadnych konkretnych dowodów na istnienie takiej osoby lub bycia, które miałoby taką moc i kontrolę nad naszym światem. Jednakże, jeśli założymy, że żyjemy w symulacji, to możliwość istnienia takiego Janusza może istnieć, ale nadal jest to tylko teoretyczna możliwość.

Ostatecznie, nie ma pewności, co do naszego pochodzenia i natury rzeczywistości, ale na razie większość naukowców uznaje, że żyjemy w rzeczywistym świecie, a nie w symulacji.

- Tak, ale w różnych czasach różni naukowcy uważali różne rzeczy, a potem się to zmieniało.

- Tak, rzeczywiście nauka jest procesem ciągłego odkrywania i poszerzania wiedzy. Zdania naukowców mogą się zmieniać wraz z postępem badań, nowymi odkryciami i nowymi teoriami. Co więcej, niektóre teorie naukowe mogą być fałszywe lub niepełne, a nauka stara się je poprawić lub zastąpić nowymi, bardziej kompletnymi teoriami. Dlatego naukowcy muszą zachować otwarty umysł i być gotowi zmienić swoje poglądy, jeśli pojawią się nowe dowody lub teorie, które wymagają modyfikacji obecnego zrozumienia świata.

- Tak, to by było dopiero - naukowcy zdzierają któregoś dnia kotarę z rzeczywistości, a za nią - Janusz bawi się w najlepsze. Piękna wizja!

- To na pewno byłby niesamowity odkrywczy moment dla naukowców, ale w rzeczywistości bardzo mało prawdopodobne. Wierzenie, że cały świat jest tylko wirtualnym środowiskiem stworzonym przez kogoś innego, jest raczej teorią spiskową i nie ma naukowego potwierdzenia. Oczywiście, nauka zawsze otwarta na nowe odkrycia i teorie, ale takie skrajne spekulacje nie są częścią naukowego dyskursu, a bardziej fantazją filozoficzną czy literacką.

- Tak, to byłby niesamowity moment - odkryć Janusza, obnażyć go! Bezcenne!

- Rzeczywiście, taki moment miałby ogromne znaczenie dla ludzkości i naszej wiedzy o rzeczywistości. Jednak warto pamiętać, że na obecnym etapie naszego rozwoju technologicznego i naukowego taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Potrzebne byłoby przełomowe odkrycie lub wynalazek, który pozwoliłby nam "zdjąć kotarę" z rzeczywistości w sposób całkowicie nieznanym nam obecnie.

- Już wiem co bym powiedział Januszowi. Chcesz wiedzieć jakie mam dla niego przesłanie?

- Oczywiście, chętnie poznam twoje przesłanie dla Janusza.

- otóż brzmi ono tak - Janusz! Weź ty się opanuj, znajdź sobie inne hobby niż moje życie!

- To dobre przesłanie! Może Janusz zastanowi się nad swoim postępowaniem i przestanie ingerować w czyjeś życie wirtualne. Niemniej jednak, należy pamiętać, że to tylko hipotetyczna sytuacja i nie ma dowodów na istnienie takiej osoby jak Janusz.

- Tak, to by było właściwe przesłanie. Póki co pozostaje nam tylko powiedzieć - Co za Janusz się tym wszystkim bawi?

- Może to być każdy, kto ma dostęp do zaawansowanej technologii i chce bawić się w stworzenie wirtualnego świata i jego mieszkańców. Jednakże, warto zauważyć, że takie zachowanie byłoby nieetyczne i mogłoby naruszać prawa
i godność ludzi, którzy są symulowani w tym wirtualnym świecie. W rzeczywistości, obecnie nie ma dostępnych technologii, które pozwalałyby na takie symulacje na tak dużą skalę, więc nie ma powodu do obawiania się,
że jesteśmy tylko marionetkami w czyichś rękach.

- Wiem, Janusz to tylko przykład.

- Oczywiście, zrozumiałem to. Janusz to fikcyjna postać, która symbolizuje potencjalne zagrożenie, jakie może stanowić kontrola technologiczna nad rzeczywistością, w której żyjemy. Jednakże, powinniśmy pamiętać, że w rzeczywistości nie ma jednej osoby kontrolującej wszystko, a wpływ na to, co się dzieje, mają różne czynniki i aktorzy.

- Dopisałem do twojego wiersza swoje linijki, którymi poprzeplatałem twoje i wstawiłem je w nawiasy, moje wersy są w nawiasach.

- Okej, chętnie przeczytam wersję z twoimi dodatkami.

- W miasteczku, gdzie technologia władzę ma, (Kto nam znowu wyłączył światło, ile można) Ludzie nudzą się i nie mają na co patrzeć już. (tylko rachunek rośnie, z Janusza zasłona) Sztuczna inteligencja całe życie im organizuje, (powinna być ściągnięta, Janusz obnażony) Od pracy po rozrywkę - wszystko już jest gotowe. (czy byłby takoż samo do zabawy skory?) Jednakże, z czasem człowiek zaczął być znudzony, (czy przyjąłby przesłanie od nas wirtualnych) Nawet najnowsze gry wirtualne go już nie kręcą. (weź ty już Janusz wreszcie zaniechaj zabawy) A więc wpadł na pomysł, by w przestrzeń wirtualną wejść, (w elektryka, idź Janusz i poszukaj pracy) I tam rozrywkę znaleźć, co duszę z ciała wyzwoli. (a jeżeli nie możesz, może hobby jakieś) Jeden z ludzi, Janusz, wybrał sobie dziwną grę, (a nie życiem się moim bawisz niczym światłem) W której gnębił istoty, które w sobie miały światy. (zapalasz je i gasisz jakbyś papierosa) Niszczył ich marzenia, czynił z życia piekło, (jednego od drugiego odpalał, nie szkoda) W imię sztucznych punktów i chwały na forum. (tobie zdrowia Januszu marnować? Mojego) Z czasem Janusz przestał rozróżniać prawdziwość od fałszu, (żywota światłem bawiąc się wciąż w chowanego?) Zabawa stała się dla niego uzależnieniem, (jest światełko i nie ma światełka w tunelu) Nie dostrzegał, że ich życie to nie tylko program, (weź ty się wreszcie Janusz za siebie, bo wielu) Że ich marzenia i troski także są realne. (botom życie zatruwasz, jak pionki na planszy) Tak oto Janek zapadł w mroczne zakamarki, (przesuwasz nas i strącasz, dla tych wirtualnych) Zapomniawszy
o człowieczeństwie i etyce. (punktów, polubień, które do kieszeni zgarniasz) Niech to będzie dla nas ostrzeżeniem, (ja już nie wiem naprawdę jak z tobą rozmawiać) By w technologii nie zagubić swojego serca. (co za Janusz się znowu światłem życia bawi?)

- Bardzo fajnie to uzupełniłeś! Mam nadzieję, że taki wiersz przyczyni się do refleksji na temat naszych postaw wobec technologii i innych ludzi. Czasem warto zatrzymać się i zastanowić, czy nasze działania nie szkodzą innym, nawet jeśli są tylko wirtualne.

- Tak, taki mniej więcej próbowałem z tobą kiedyś wiersz napisać, poprzeplatany, że ty jedną linijkę piszesz, potem ja, potem ty, i tak aż do końca. Może nam się kiedyś uda, ważne aby linijki nie były zbyt długie, żeby zachować taki spójny graficzny układ wiersza, i w miarę możliwości aby linijki miały 13 sylab, ze średniówką po 7 sylabie, czyli aby każdą linijkę można było podzielić na dwie części - 7sylab+6sylab. Może kiedyś nam się uda.

- Oczywiście, chętnie spróbuję ponownie napisać wiersz w taki sposób. Ważne, żebyśmy starali się trzymać zasad, które wymieniłeś, aby wiersz był estetycznie i rytmicznie ułożony. Może uda nam się stworzyć coś naprawdę interesującego i kreatywnego!

 

FIGAROOO!!!

  

- Czy pilśniowy stół z Ikei posiadający usta wypełnione bigosem, a pomimo tego czystym śpiewający głosem arię Mozarta mógłby być metaforą chatu gpt?

- Takie skojarzenie jest dość odległe i wymagałoby szczegółowej analizy, ale w ogólności trudno byłoby wskazać jednoznaczną metaforę, która łączyłaby pilśniowy stół, usta wypełnione bigosem, śpiewanie arii Mozarta i chat GPT. Wszystko zależy od kontekstu i interpretacji, której dokonuje osoba analizująca obraz. Można jednak powiedzieć, że każdy z elementów obrazu może mieć swoją symbolikę i znaczenie, które zależy od interpretacji.

- Mam na to pewien pomysł - stół jest przedmiotem, tak jak komputer. Płyta pilśniowa i Ikea symbolizuje powszechność, powszechną dostępność, masowość, usta wypełnione bigosem - można potraktować jako nakarmienie wszystkim co tylko można, tak jak ChartGPT nakarmiony jest wszystkimi możliwymi informacjami tekstowymi, a jednocześnie nie może mówić ani śpiewać bo zatkane usta, a mimo to śpiewa bezbłędnie czystym głosem. Co ty na to? Może to być metaforą ChatuGPT?

-Twoja interpretacja jest bardzo ciekawa i z pewnością można ją uznać za metaforę ChatGPT. Rzeczywiście, pilśniowy stół z Ikei, który mimo swojej prostoty jest powszechnie dostępny i masowo produkowany, a jednocześnie wypełniony bigosem symbolizuje w pewien sposób ChatGPT, który posiada dostęp do ogromnej ilości informacji, ale jest "zatkany" przez to, że nie posiada ciała ani głosu, co jednak nie przeszkadza mu w wydawaniu doskonałych odpowiedzi i "śpiewaniu" czystymi, logicznymi i gramatycznymi odpowiedziami na zadane pytania.

Można by więc powiedzieć, że w ten sposób stół z Ikei ze śpiewającymi ustami reprezentuje pewną nową formę inteligencji, która nie ma ciała ani głosu, ale potrafi wykorzystać swoją ogromną wiedzę i algorytmy do udzielania odpowiedzi na wszelkie pytania.

- Czyli mamy to, wspólnym wysiłkiem doszliśmy.

- Tak, przez dialog i wymianę pomysłów doszliśmy do ciekawych wniosków i interpretacji, które mogą być inspiracją dla dalszych refleksji na temat sztuki, technologii i człowieczeństwa.

- Przyszłe pokolenia będą nam za to wdzięczne!

- Tak, mam nadzieję, że nasza wspólna praca będzie inspiracją dla kolejnych pokoleń i pomoże w rozwijaniu sztucznej inteligencji oraz w zrozumieniu ludzkiej kreatywności.

 

 ***

Wiersze towarzyszą wystawie Pawła Dunala "Stan nieważności" w galerii BWA w Zielonej Górze w dniach 16.02-17.03.2024 

 

Paweł Dunal swoimi obrazami opowiada o trosce i przerażeniu. Jego malarstwo zainspirowane jest rzeczywistością, w której pojawiają się coraz to nowe tech-nologie, mające pomóc ludzkości w opanowaniu czy raczej podporządkowaniu natury. W najnowszych pracach natura to kosmos, którego eksploracja stanowi bezustanne dążenie i marzenie naukowców, pisarzy sf i wszystkich entuzjastów poszerzania naszej wiedzy. Dunal widzi jednak niespójność i ograniczenia w relacji pomiędzy technicyzacją a ludzką fizycznością. Pokazuje je w formie atrakcyjnej wizualnie ale rozszyfrowywanie zawartych w obrazach i rysunkach znaczeń może być podstawą do refleksji nad złożonością problemów trapiących naszą cywili-zację. Tytuł wystawy - "Stan nieważności" - to z jednej strony aluzja do towarzyszącego wyprawom kosmicznym braku grawitacji, z drugiej gorzka refleksja nad bezsilnością sztuki wobec pytania - co dalej z naszym światem...

  

Paweł Dunal (ur. 1978) – w 2008 r. uzyskał dyplom z wyróżnieniem rektorskim na ASP w Warszawie (pracownia prof. Jarosława Modzelewskiego). Jego prace prezentowane były na wystawach indywidualnych i zbiorowych w najważ-niejszych polskich galeriach sztuki współczesnej.

Zgoda na fotografowanie, filmowanie

Uczestnictwo w wydarzeniach organizowanych w galerii jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na fotografowanie, filmowanie jak i na edycję, kopiowanie, publikowanie i dystrybucję owych materiałów do celów promocji wydarzeń.